Nadszedł czas na kontynuację opowieści o Panu Romero! ; ) Dla przypomnienia - skończyliśmy na "Świcie żywych trupów", czas więc na:
"Dzień
żywych trupów", produkcję która
wyszła na świat w 1985 roku, będąc zwieńczeniem trylogii o Zombie, które
atakują o różnych porach dnia. Co o filmie? Wzbudził on dość mieszane uczucia
wśród widzów oraz krytyków - ci drudzy nie przyjęli zbyt ciepło tego filmu.
Szczerze mówiąc, zaskoczyły mnie te opinie, gdyż moim zdaniem jest to zgrabne
zakończenie historii, dodatkowo zawierające to co lubię: "Ostatni Bastion Ludzkości" (fajnie
byłoby kiedyś do niego należeć ;) ). Nie będę Wam zdradzał fabuły, sami
zobaczcie jaki los spotkał ostatnich żywych ludzi, dodam tylko na zachętę, że był to
najkrwawszy film o Zombie jaki wtedy się ukazał!
Król przyzwyczaił nas do
tego, że trzeba naprawdę długo czekać na jego filmy - niespodzianki nie było i
w tym przypadku, gdyż Romero chwycił za kamerę dopiero po 20 latach, tworząc
"Ziemię żywych trupów", w roku 2005.
Nie ma już żadnej nadziei dla ludzkości - cały świat został opanowany przez Zombie(które nie są bezmyślnymi trupami, potrafią się komunikować), a garstka która ocalała, chroni się w niewielkich, odgrodzonych od świata miasteczkach, które wyglądem przypominają slumsy. Niektórzy z nich osadzili się nawet w luksusowych apartamentowcach i żyją jak gdyby nigdy nic, nie przejmując się losem innych. Jak zapewne się domyślacie sielanka nie trwa długo ; ) Film mimo niezłej obsady: m.in. Denis Hopper, John Leguizamo, osobiście mnie nie porwał i uważam go za gorszą produkcję niż wydany mniej więcej w podobnym czasie remake "Świtu żywych trupów" w reżyserii Zacka Snydera.
O kolejnych filmach Romero w kolejnej części, która już niebawem! ; )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz